wtorek, 18 lutego 2014

Zdychać a umierać....

Ruta. Czego mnie nauczyła

Miałam sukę. Wpadła nam w ręce, znalazła się nagle na naszej drodze i wzięliśmy ją do siebie. Pierwszej nocy spędzonej razem, po tym, jak ją znaleźliśmy i przywieźliśmy do domu, obudziłam się i zobaczyłam w półśnie jej wpatrzone w nas śpiących oczy. Były czerwone, pomarańczowe. Być może odbijały wtedy światło z ulicznych latarni i stąd ten efekt - rozjarzone w nocy oczy wpatrzone w nasz sen. To wtedy przyszło mi do głowy słowo "byt", nie zwierzę, nie stworzenie, lecz byt, doskonała, równa mnie, skończona istota. Zdałam sobie sprawę, że ktoś nas odwiedził, ktoś do nas przyszedł, włączył się w nasze życie.

Piękni i Bestie

Znacie bajkę o Pięknej i Bestii. Duch każdej epoki przywłaszcza sobie bajki na własność agresją interpretacji. Ale ja wcale nie chcę jej interpretować. Kiedy byłam mała, kiedy słuchałam jej, zawsze miałam wrażenie obcowania z tajemnicą maski. Twarz - pysk bestii i wyraz jej oczu, który odkrywa jakieś inne obszary poza nim samym. Postać Bestii jest kamuflażem, poza nią, gdzieś dalej, w jakiejś głębi, istnieje inny byt, o czym przypomina nocny dźwięk muzyki rozbrzmiewającej w pałacu Bestii, rodzący się z dotknięcia jej łap-palców klawiszy fortepianu. zy, które spływają po zarośniętym sierścią pysku.
Jakiż to Stwórca porozdzielał nas, żywe, czujące istnienia w tak różne formy? Pojawiliśmy się jako zwierzęta, ludzie, rośliny. W jakimś celu, który nie jest jasny.
O to właśnie pytałam samą siebie patrząc na Rutę, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że oto obcuję z kimś, kto istnieje poza tą formą. To samo wrażenie miewam często w stosunku do ludzi. Nie jest to więc pytanie, jaki ludzki byt kryje się pod maską zwierzęcia, jak to ujmuje bajka o Pięknej i Bestii, ale pytanie o to, kto jest poza maską zwierzęcą i maską ludzką. Jest to pytanie o głębszą, istotną część tego ja, którym się być wydajemy. Czy to jest pytanie o duszę?
Pytanie o sens tego podziału na ludzi, zwierzęta i rośliny jest pytaniem o to, kim jesteśmy w swojej najgłębszej, najistotniejszej warstwie, o porządek świata, o sens i cel, jaki mamy tu do spełnienia.
Nigdy nie będziemy wiedzieli, co dzieje się w psychice zwierzęcia. Wszystkie nasze akceptowane, uwierzytelnione metody poznania, testy, introspekcje, świadectwa - zawodzą. Zwierzęta nie opowiedzą nam o sobie. Nie napiszą listu. Chcielibyśmy tego, prawda? To dlatego w baśniach jest tyle zwierząt, które mówią.

Zawsze płonie jakiś las

Zdarzało mi się, że patrzyłam na Rutę, jakby była kosmitką, jakby przybyła z innej planety - jej zwyczaje były tak różne od moich - jej stadność, radość przebywania z innymi, jej płytki sen kilka razy dziennie, tajemnicze wyprawy w sąsiedztwo i pospieszne powroty, jej osobliwy kontakt z ziemią - wygrzebywanie i zagrzebywanie przedmiotów, jej coroczne matkowanie małym kotkom. Wielu z tych rzeczy nie rozumiem, a więc nawet nie jestem pewna, czy je dostrzegłam tak, jak powinnam - widzimy bowiem, niestety, tylko te rzeczy, które rozumiemy.
A przecież istnieje taki język, z którym przychodzą na świat wszystkie żywe, czujące istoty, język, który nie wymaga nauki ani specjalnych narządzi, esperanto Wszechświata. Myślę o współczuciu, tajemniczej, niezwykłej zdolności każdego zdrowego organizmu do współodczuwania, współistnienia z innym w subtelnej więzi. Ta prastara zdolność świadczy być może o tym, że w jakiejś zamierzchłej, symbolicznej czy metafizycznej przeszłości byliśmy wszyscy tym samym, jedną wielką całością.
Tymczasem cała historia stosunku ludzi do zwierząt jest historią rozróżniania, dzielenia, hierarchizowania. Rzucają się w niej w oczy najbardziej wyrafinowane psychiczne mechanizmy obronne. Racjonalizacja i teoretyzowanie: "Świat tak już został stworzony, to darwinizm, silniejszy zjada słabszego. Tak to już jest". Albo: "Zwierzę nie jest przecież człowiekiem. Nie cierpi tak jak człowiek i inaczej odczuwa ból". Wyparcie: "Nie mam głowy się nad tym zastanawiać, mam swoje problemy". Projekcja: "Ja jestem w porządku, nie robię nikomu krzywdy. To problem innych". Oraz całkiem nowy mechanizm, nawet nie wiem, jak się nazywa: świat jest zły, nic nie zmienisz, nic się nie da zrobić. Smutna rezygnacja.
Po stronie zwierząt nie stoi ani chrześcijańska tradycja, ani Kościół. Papieskie homilie poruszały wszystkie już chyba tematy, ale ani razu nie słyszałam, żeby Kościół opowiedział się za zwierzętami.
Zwierzę, bestia - słowa, które skutecznie czynią podziały. Zwierzęcy znaczy niższy, instynktowny, naturalny, okrutny, nie-ludzki, prosty, nieświadomy. Przeciwieństwo tych określeń mieszka w słowie "ludzki". Granica jest wyraźna, oczywista. Czytałam w lokalnej gazecie protesty pewnego człowieka, który oburzał się, że tyle się mówi o schroniskach, tyle pieniędzy na nie łoży, podczas gdy ludzie żebrzą na ulicach i wiele dzieci jest głodnych. Nie żałuj róż, kiedy płonie las. W świecie człowieka zawsze płonie jakiś las.

Śmierć zwierząt

"Wszyscy jesteśmy równi wobec śmierci: czarny czy biały, mężczyzna czy kobieta, człowiek czy zwierzę. Śmierć redukuje nas do zera" napisał filozof Dale Jamieson.
Interesuje mnie właśnie ten "poziom zero".
Z tego punktu widzenia nie ma różnicy między śmiercią zwierzęcia a śmiercią człowieka. Umieramy tak samo. Jesteśmy braćmi w śmierci. A jednak nasz pęd do rozróżniania, dzielenia natychmiast zaciemnia ten prosty fakt. Zaczyna się już od słów: ludzie umierają, zwierzęta zdychają. Pamiętam, jak bardzo niepokoiły mnie te dwa słowa, gdy byłam dzieckiem, jak wierciłam dziurę w brzuchu dorosłym, żeby mi wyznali prawdę - czym różni się umieranie od zdychania. Powinno się pielęgnować w sobie takie dziecięce zdziwienia i w dorosłym życiu. Są one bowiem niczym ziarnko grochu w pościeli księżniczki - nie dają usnąć.
Drugie dziecięce zdziwienie: niedzielne słoneczne południe, ludzie wychodzą z kościoła, są odświętni i czyści. Modlili się, rozmawiali z Bogiem. Spieszą teraz do domu, gdzie czeka już na nich gorący rosół, na drugie danie kotlety. Ciało zwierząt miesza się w ludzkim żołądku z ciałem Boga. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego przykazanie "Nie zabijaj" nie stosuje się do zwierząt. Bo przecież nigdzie nie dodaje się do tego przykazania jakichś warunków. Nie zabijaj, tak jest powiedziane. Ogólnie, bez wyjątków, bez wątpliwości. Powszechne, bezrefleksyjne ignorowanie tej bezwarunkowości stawia wszystkie 10 przykazań w dwuznacznym świetle. Może po każdym z nich trzeba dodawać "Tak, ale…" i tam umieszczać wyjątki od normatywnej jednoznaczności. "Nie będziesz miał bogów innych przede mną, lecz w pewnych wypadkach…" albo "Czcij ojca swego i matkę swoją, lecz w niektórych okolicznościach…". Byłam rozczarowana, bowiem oczekiwałam nakazów absolutnych. Więc jak to jest? Mrugać okiem? Wymawiać każde przykazanie i mrugać okiem - jak w reklamie piwa bezalkoholowego.
Czy zastanawialiście się kiedyś, że głównymi ofiarami wojen, jakie ludzie prowadzą między sobą - są zwierzęta? Że w czasie II wojny światowej w działaniach wojennych brało udział 30 milionów koni? Źe zginęły dwie trzecie tej liczby? Nie znam danych na temat krów, psów, ptaków, kotów. Ich śmierć nie miała większego znaczenia, nikt o niej specjalnie nie pamięta, niewiele się o tym mówi. Ich śmierć odbyła się gdzieś na boku, przypadkowo, przez nieuwagę. Nie żałuj róż, gdy płonie las. Lecz w czasie pokoju co roku w "celach konsumpcyjnych" zabija się w samych Stanach 5 miliardów zwierząt. Do badań laboratoryjnych używa się 200 milionów. Około 250 mln ginie od strzałów myśliwych. Jak to brzmi? Brzmi to tak, jakbyśmy żyli w piekle.
Miewam podejrzenie, że cierpienie jest czymś wymiernym, ma substancją, może wagę i masę. Unosi się nad cierpiącymi istotami jak dym, potem skupia się w chmury, gęstnieje, zakrywa słońce. Gdyby zmierzyć cierpienie zwierząt, każdego dnia, jak mierzy się stężenie toksyn w powietrzu, to co by się okazało? I gdyby dodać cierpienie ludzi… Okaże się, że żyjemy w środowisku zatrutym, mrocznym i pełnym rozpaczy. Okaże się, że żyjemy w piekle.
Wielu ludzi uśmiecha się ironicznie na myśl o cmentarzach dla zwierząt. Idea cmentarzy jest w ogóle paradoksalna, bowiem cmentarze są sprawą żywych, nie umarłych. Umarłym jest wszystko jedno. Nie jest wszystko jedno tym, którzy żyjąc w wielkich, spiętrzonych osiedlach, nad i pod innymi, w ludzkim termitierach, chyłkiem pakują umarłego psa czy kota, wieloletniego przyjaciela, ukochanego członka rodziny, do pudełka po butach i wieczorem, gdy nikt ich nie widzi, zakopują je pod drzewem w parku na skwerku. Bez prawa do pamięci. Ktoś, kto choć raz chował w ten sposób ukochane zwierzę, wie o czym mówię. Ale z jakimś uporem odmawia się zwierzętom prawa do pochówku. Kiedy zrobiliśmy w ogrodzie Rucie grób, sąsiedzi patrzyli tylko na siebie znacząco z pobłażliwym uśmiechem. Niektórzy nie kryli oburzenia. Jakby grób zwierzęcia kwestionował powagę grobu człowieka.

Zwierzę jako nauczyciel

Kiedyś zwierzę zajmowało pozycję pośrednika pomiędzy bogami a ludźmi. We wzajemnych ścisłych powiązaniach może było i tak, że dla zwierzęcia człowiek był pośrednikiem między nim a bogami. Może w końcu to bogowie są pośrednikiem między nami i zwierzętami. W każdym razie i zwierzęta i ludzie mieli swoje miejsce w duchowości świata. Nie istniało pojęcie gatunku. Od kiedy w niszczącej pasji różnicowania powołano do istnienia zhierarchizowaną ideę gatunków, odgrodziliśmy się od zwierząt. Przykroiliśmy świat do rozmiarów naszych możliwości rozumienia. O istotach, których nie udało się zmieścić w ten prosty porządek, o - powiedzmy - aniołach, demonach, postaciach ze snu, bogach i Bogu najchętniej mówi się, że nie istnieją.
Przeglądamy się w zwierzętach. Pierwsza sztuka ludzka była niekończącym się przedstawianiem zwierząt. Ludzie pojawili się na niej potem, uproszczeni, patykowaci, jakby rodzaj owadów. Na tych rysunkach zapisały się fascynacja, podziw, może miłość. Naprężone karki antylop, poroża jeleni, pełne skończonego piękna proporcje dzikich kotów, wąż i jego hipnotyzujące serpentyny.
Teraz to one, te wizerunki, przyglądają się nam. Wzajemne przeglądanie się w sobie bytów tworzy pokrewieństwo, bez względu na to, co powie DNA.
Czego więc nauczyła mnie Ruta, ta przedstawicielka innej rasy współzamieszkującej z nami świat?
Nauczyła mnie łagodnego traktowania czasu, tak jakby był moim sprzymierzeńcem, nie wrogiem. Pokazała mi zdolność zdawania się na jego wpływ, ufność, że rzeczy dzieją same, bez względu na to, co o nich myślę.
Nauczyła mnie wszechobecności zabawy i radości z zabawy. Każdy stan, każda czynność może istnieć w formie zabawy. To przejście w zabawę jest naturalne i spontaniczne. Jeżeli się kiedykolwiek przed tym przejściem broniłam, to z powodu jakiegoś niezbyt jasnego założenia, że "rzeczy poważne" mają wyższą wagę, większy prestiż niż "rzeczy niepoważne".
Pokazała mi przyjemność i satysfakcję płynącą z porządku codziennego rytuału. Teraz wydaje mi się, że zwierzęta (a przynajmniej psy) o wiele chętniej ustanawiają rytuały i z chęcią się im potem poddają. Upierałabym się, że jest to rodzaj kultury, jaką tworzą zwierzęta, bowiem przekazują sobie wzajemnie te wzory zachowań. Nawet między gatunkowo. W ten sposób strukturyzują czas. To zaufanie czynnościom powtarzalnym jest w istocie nadawaniem sensu życiu, ponieważ wyrywają one chaosowi skrawki życia i uświęcają je.
Ruta pokazała mi też, jak piękne może być zajmowanie się sobą, bez kompulsywności, bez przesady. Że dbanie o własny komfort, dążenie do przyjemności może się odbywać bez poczucia winy i krętactw rozrośniętego, neurotycznego ludzkiego ja.
Dzięki niej uświadomiłam sobie, że emocje nie są niczym demonicznym. Że możliwe jest nie przywiązywanie się do nich, dryfowanie po nich i traktowanie ich jako cechy danego tu i teraz, po prostu. Uświadomiła mi także, że zarówno życie ludzi jak i zwierząt jest tajemniczym darem i że trzeba go przyjąć bez szemrania. Że przyjęcie tego daru jest równoznaczne z akceptacją śmierci, jakkolwiek straszna by się wydawała. Pokazała mi swoim przykładem praktykę godnego umierania.
Nauczyła mnie czystej radości z bycia z kochanymi (bliskimi) osobami. Że wcale nie trzeba wtedy nic robić, nic wyrażać, nic mówić. Bliskość jest bowiem stanem doskonałym i skończonym - nie wymaga żadnej ekspresji.
Pokazała mi w końcu niezwykłą zdolność do bezwarunkowej miłości, tak rzadkiej wśród ludzi, zdolność, której najlepsze świadectwo zapisane w ludzkim języku znajduje się w ewangelii.
Stosunek do zwierząt jest najprzemyślniejszym etycznym testem, jaki postawiono przed nami. Jest dla mnie jasne, że zdajemy go z trudem. Jest to test na logikę, konsekwencję, współczucie i zdolność do miłości. Jest to ważniejszy problem niż stosunek do klonowania, życia poczętego czy sztucznego zapłodnienia. To, co robimy sobie, to nasza sprawa. Jeżeli kiedykolwiek ktoś powoła nas na Sąd ostateczny, będziemy tłumaczyli się z tego, co zrobiliśmy zwierzętom.


Olga Tokarczuk


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz