sobota, 22 lutego 2014

Oliwia w Krainie Czarów.

Mówi się, że każdy człowiek się rozwija z biegiem lat, ale ja odnoszę wrażenie, że ten rozwój następuje w większości z nas jedynie w widoczny dla oka sposób - z zewnątrz.
A co z naszym duchowym rozwojem, patrzeniem na świat uczuciem? Zgubiliśmy to gdzieś po drodze w świat dorosłości, dojrzałości i żyjemy tak w tym świecie wyznawców, w mojej opinii nic nie wartych religii, które pokazują nam wygodne dla nas wartości, w których nasza moralność sięga dna, a rachunek sumienia jest nam znany z tworzenia w głowie listy grzechów do spowiedzi ( jak zakupów zapisywanych przed wyjściem do sklepu) po to, abyśmy mogli poczuć się lepiej, nic nie zmieniając... tak wygodniej...grzechy odpuszczone. Religie zawładnęły światem... Z pokoleń na pokolenia przekazywane są nam tradycje, które nie są już symbolem pokoju i niestosowania przemocy...wręcz przeciwnie. Zagubiliśmy gdzieś samych siebie i uważamy za zbyt trudne odnaleźć drogę powrotną. Przekazujemy swoim dzieciom te same wartości ,dzięki którym nigdy nie osiągniemy pełni szczęścia, i dalej żyjemy w wygodny dla nas sposób. Nie dążymy do przemiany. Jedyną rzeczą stałą w życiu jest zmiana, więc i ja staram się podążając przez życie w przekonaniu,
że tylko codzienne zmiany własnego ''ja'' na lepsze doprowadzą mnie do mojego własnego oświecenia. Osobiście mimo iż w mojej rodzinie głęboko umieszczona jest wiara katolicka, mi samej bliższy jest buddyzm, ale nie jako religia, ale jako filozofia...filozofia życia w szczęściu, jasności umysłu, bez zadawania cierpienia.
Nasz własny potencjał, nasz własny wysiłek ma doprowadzić do poznania ostatecznej prawdy. Jak ma wyglądać nasza rzeczywistość w przyszłości, jak wygląda ona teraz, jeśli nasz wysiłek w życiu codziennym jest tak znikomy, wręcz niedostrzegalny. Jedynie wygoda jest istotna i pogoń za osiąganiem rzeczy materialnych...posiadaniem, które rzekomo ma dać nam szczęście i jeszcze większy komfort i wygodę. W jakiej rzeczywistości my żyjemy, jeśli ból i cierpienie obecne wszędzie wokół nas powoduje tylko, że zamykamy na nie oczy? A przecież to my jesteśmy jego przyczyną. Jak ma nas to doprowadzić do wewnętrznego spokoju i oświecenia? Chyba raczej do zagłady... Poddajemy się własnym demonom i nawet nie podejmujemy próby walki.
Punkt zwrotny nastąpił w moim życiu, gdy ukończyłam 17 lat, mimo iż głęboko wierzę, że nigdy nie jest za późno na przemianę, to wiem że miałam wielkie szczęście i jest to mój osobisty sukces, że tak wcześnie udało mi się spojrzeć na świat z nowej perspektywy. To ona daje mi siłę dążenia do własnych celów i daje mi szanse na własne 'spokojne' życie i przechodzenie przemian, na które tak wiele ludzi jest zamkniętych ze strachu, a które są sensem naszego życia. To właśnie to daje mi tą niesamowitą energię do pokonywania lęku, zwalczania złych nawyków i do walki z moimi mrocznymi zakamarkami duszy. "Wszystko jest ze sobą połączone, a każdy czyn ma swoje konsekwencje" Znana nauka Buddy jako prawo karmy. Zawsze głęboko w nią wierzyłam, dlatego wizja zwyczajnej dobroci istniejącej w świecie miłości i pojednania bez idei najwyższego Boga jest mi tak bliska. Od tamtej chwili po dziś dzień, w którym mam 20 lat, odbywam swoją własną podróż przez życie idąc śladami Siddharhty, który przemierzył długą drogę w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące go zagadnienia: cierpienie, odrodzenie, reinkarnacja. Ja znajduję własne odpowiedzi na własne pytania, we własnej nie kończącej się podróży. Prawie trzy lata zajęło mi wybudzenie się na kwestie cierpienia, odrzucenie wygody, „smacznych'' nawyków żywieniowych - dziś nazywam to karmieniem własnego ciała i ego cierpieniem. To przebudzenie, pozwoliło mi zrzucić klapki z oczu, odrzucić swoją ignorancję, lekceważący stosunek do samej siebie i innych istot czujących, czyli to co hamowało moją duszę w osiągnięciu harmonii. Wierzę, że w każdym z nas jest taki mały Budda, któremu tylko my możemy pozwolić się narodzić w naszym wnętrzu poprzez przebudzenie, rozpoczęcie stylu życia, w którym króluje zwyczajne Dobro. Budda za swojego życia skupiał się na medytacji, pełnej koncentracji na danej chwili tu i teraz, czerpaniu z niej pełni szczęścia i spokoju. My medytować możemy codziennie skupiając się na naszym wnętrzu, jedząc posiłek, uprawiając sport, ćwicząc umysł. Zawsze wydawało mi się że takie „przebudzenie'” to musi być niezmiernie długi proces, ale tak naprawdę może to być jedna chwila...jedna krótka, ulotna chwila...w moim przypadku tak właśnie było... Budda narodził się we mnie tworząc całkowicie nową ''ja'' w przeciągu jednego, jedynego impulsu..... i co dzień od tamtego dnia rodzi się na nowo... 3 lata temu narodziłam się jako wegetarianka a dziś rodzę się znów jako weganka, karmiąc swój organizm pożywieniem bez śladów krwi i cierpienia. Patrzenie na cierpienie zwierząt było moją drogą po ciemnych zakamarkach duszy, która doprowadziła mnie do stanu umysłu, którego poszukiwałam i dalej poszukuję, każdego dnia od nowa, wybierając swój posiłek. Niedługo też zmagam się z pokusami, bo gdy zamykam oczy - obserwują mnie oczy, wiele pięknych, ale przepełnionych cierpieniem oczu. W tym stanie umysłu wszystko nabrało nowego znaczenia: pojęcie świata religii, wiary, dnia codziennego. Dało mi to nowe spojrzenie na moje dotychczasowe życie, które bez mojej życiowej filozofii było puste. Zaczęłam małymi krokami i stawiam coraz większe, jak dziecko które dopiero uczy się chodzić. Od wegetarianizmu do weganizmu, poprzez oczyszczenie organizmu z cierpienia. Nie ma dla mnie drogi powrotnej do tej ciemnej jaskini, w której kiedyś żyłam i cieszy mnie to. Osiągnęłam szczęści, bo nie odbieram go innym istotom. Odnalazłam w sobie na nowo beztroskie dziecko, które patrzy miłością na świat i medytuje znajdując szczęście w chwili teraźniejszej.... dziecko, które nie nazywa szczęściem, ani sukcesem zaspakajanie swojej próżności, ale jest szczęśliwe, bo ma bogate wnętrze pełne prawdziwych uczuć.

Oliwia Dysko


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz