środa, 29 stycznia 2014

Przebudzenie.

Często tuż przed zaśnięciem złe myśli otaczają mnie jak stado drapieżnych ptaków. Na nic wtedy głębokie

oddechy, próby skierowania rozmyślań na inne tory. Skupianie się na dobrych wydarzeniach też nie pomaga.

Podświadomość ni
e słucha rozkazów, mięśnie się zaciskają, serce wali nierównym rytmem, prawie się

zatrzymuje, potem gna…I jak tu spać? Pojawiają się rozważania o własnej bezsilności, o mojej słabości

charakteru, o ignorancji i podłości ludzi wokół. Nie mogę sobie wybaczyć, że robię mniej niż powinnam, że nie

działam tak jak nakazuje mi sumienie, że to i tak bezcelowe. Kropla w morzu, a może jeszcze mniej.

Tym przykrym odczuciom towarzyszą obrazki.

Schronisko dla zwierząt, wiosna.

Mam sporo wolnego czasu, więc jedziemy z chłopakiem aby omówić sprawę

wolontariatu. Chcę pomagać, bo nie mam aż tyle pieniędzy, żeby finansowo wspomóc te organizację tak jak bym

chciała. Nie oczekiwałam czerwonego dywanu ale to jak nas przyjęto nie mieści mi się w głowie.

Dyrektorka nawet nie przerwała swojej pracy,nie porozmawiała z nami, nie wyjaśniła co można byłoby robić.

Rzuciła raz (naprawdę!) znudzone spojrzenie i powiedziała:

 „Trzeba pobrać formularz, wypełnić i przynieść.” I tyle.

Zero uśmiechu,zero zainteresowania.

Widocznie tyle osób tam pracuje za darmo, że musi się opędzać od wolontariuszy.

Taka osoba, mimo, że porządnie mnie zdenerwowała, nie jest w stanie zmienić moich wartości.

Ale dziecko, które po lekcjach chciałoby pobiegać z psami po lesie, czy pomóc w sprzątaniu wybiegu kotów?

Czy takie upokorzenie (zwłaszcza jeśli nie miało wsparcia w swoich zamiarach wśród rodziny i kolegów,

 a śmiem twierdzić, że raczej nie będzie miało) nie zniechęci jej/go skutecznie

do niesienia bezinteresownej pomocy?

Ostatnimi czasy dużo mówiło się o rzezi delfinów u wybrzeży wyspy Taiji.

Jest to straszne, nie ukrywam że ciężko zdjęcia te oglądać nie płacząc,

w żaden sposób nie chcę umniejszać tej tragedii, bo wszystkie istoty cierpią tak samo.

 Delfiny, to jedne z tych uroczych zwierzątek (obok małych kotów, psów,koni)

których krzywda zawsze wywołuje emocje w środowiskach zdecydowanie nie wege.

 Pod zdjęciem na jakiejs rozrywkowej stronie trafiłam na ciekawą dyskusję.

Oczywiście głosy: „To okropne, co za ludzie!”,

”Dobrze im, że kataklizmy ich dotknęły- to kara”,”Bestie…”

(sformułowania jak z popularnych opiniotwórczych dzienników).

Pośród tych oburzonych znalazł się ktoś, kto trochę prowokacyjnie ale bezsprzecznie prawdziwie przypomniał,

 że taka rzeź ma miejsce każdego dnia, w każdej sekundzie w naszym kraju i na całym świecie,

 a ofiarami sa świnie, krowy, owce, kury i mnóstwo innych zwierząt-

 -tak samo cierpiących i przerażonych.

Wpis, który świetnie tłumaczy społeczną schizofrenię brzmiał:

 „Ale one po to są hodowane, a delfinów nikt nie hoduje.”

To może szokować, jeśli się rzadko ma okazję rozmawiać o
wartościach z ludźmi jedzącymi zwierzęta ale daje obraz tego jak można fajnie sobie ten świat podzielić.

I unikać pewnych widoków, myśli i informacji.

”One” pewnie świetnie wiedzą, że są „hodowane”, więc trochę kręcą nosem ale w końcu przecież „po to są”.

Śmieszne czy straszne?

Mój chłopak, który ma przyjemność stykać się w pracy z ludźmi na różnym poziomie intelektualnym,

od całkiem bystrych po tych trochę mniej,

niemal każdego dnia przynosi mi zasłyszane „mądrości”

(najczęsciej rodem jakby z powojennej wsi) i interesujące opinie.

 Interesujące, bo pozwalają zrozumieć to obsesyjne przywiązanie do swoich racji i swojego jedzenia.

Oto jakie informacje muszę prostować i na jakie pytania szukać odpowiedzi.

„Soja podwyższa poziom hormonów- facetowi mogą urosnąć od niej piersi”

(a mleko z krowich wymion jest ok)

Pytanie skierowane do mnie:

„Czy jako weganka zjadłabym jajko od kury, która żyje szczęśliwie i nie zostanie zabita?”

Moja odpowiedź:

”Nie mam potrzeby zjadać żadnych zwierzęcych wydzielin, tak samo jak nie wydoiłabym

swojej kotki gdyby miała mleko, bo to nie ma nic wspólnego z szacunkiem do zwierząt.”

 Mrzonki o „etycznych” hodowlach to coś jak obsesja.

Ludziom ciężko zrozumieć, że tam gdzie są zyski nie ma miejsca na szacunek.

Uparcie będą szukać sposobu jak zrobić to co z natury musi być złe w „szlachetny” sposób.

 I tu mowa o tej normalnej, wrażliwej części ludzkości.

O tych, którzy chlubią się, jakby szczycą tym co robią, nawet nie wspominam, bo nie warto.

 Śmieszne jest to, że w świadomości ludzi weganin (lub wegetarianin, oni zasadniczo

nie rozumieją różnicy, wiedzą tylko, że z czegoś rezygnuje) to osoba delikatna i krucha, słaba.

Bardzo mnie cieszy, że mój chłopak jest energiczny, pewny siebie (czasem aż do przesady),

 w świetnej formie i już na pierwszy rzut oka wygląda inaczej niż otaczający go grubi

albo wychudzeni padlinożercy z nieodłącznym papierosem albo piwem jako narzędziem relaksu.

No cóż…my wolimy iść na siłownię, takie z nas dziwolągi.

Jakoś mimochodem przeszłam do tego co mnie cieszy.

Właśnie to, że najbliższa mi osoba zrezygnowała z mięsa

(i to nie koniec zmian, mam nadzieję),

 ma mnóstwo energii i ochoty aby być dobrym dla siebie i innych.

Cieszę się, że moja mama i siostra są wegetariankami i będę je namawiać, żeby nie zatrzymywały się wpół drogi (tak jak ja zatrzymałam się na wiele lat zanim zrozumiałam że weganizm to jedyna szansa na etyczne życie).

Ucieszyła mnie telefon od koleżanki, która po obejrzeniu wykładu Gary’ego Yourofsky przepłakała pół dnia i

poczuła obrzydzenie do tego co je i sama do siebie.

Poczułam wielką radość, gdy ostatnio w sklepie zobaczyłam chłopaka,

który w sklepie robił zakupy wyglądające jak moje (hummus, kilka puszek fasoli, warzywa)

Drobiazgi?

Może i tak ale chcę to pamiętać za każdym razem, kiedy bezsilność znów ściśnie za gardło.

 Może jest dla nas nadzieja?


Katarzyna Guzewicz



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz